Kazimierz Zamorski („PULS. Nieregularny kwartalnik literacki”, nr 34, lato 1987, Londyn, s. 56 – 68)

Przylepiło się do Józefa Mackiewicza

[część 1]

To „przylepiło się” zaczerpnąłem z niezmiernie cennych Wspomnień Stanisława Wachowiaka z Wojny i okupacji 1939-45 („Zeszyty Historyczne” nr 77 i 78). Pisze on o Adamie Ronikierze, pierwszym prezesie Rady Głównej Opiekuńczej, że „Coś przylepiło się do niego”. Źródłem tego czegoś, wyjaśnia, był fakt, że Ronikier uchodził za germanofila. Uchodził, co nie znaczy, że nim był. Grzech jego sprowadzał się chyba do oceny Niemców z czasów drugiej wojny światowej wg kryteriów z pierwszej, kiedy był jednym z siedmiu członków delegacji przedkładającej niemieckiemu i austriackiemu rządowi postulaty Polaków. Dlaczego zarzut germanofilstwa przylepił się do niego, a nie do pozostałych delegatów, trudno dociec.

To, co się przylepiło do Józefa Mackiewicza, miało szersze źródło niż jego nie ulegające wątpliwości germanofilstwo. Tym źródłem było ogólne „filstwo". Był on bowiem germanofilem i rusofilem, filolitwinem, filosemitą, ukrainofilem itd. itd., z jednym może zastrzeżeniem: z rezerwą odnosił się do Anglików. Nie znaczy to, że ich nienawidził, jak jego brat Stanisław. Skłonny byłem dopatrywać się przyczyny tego chłodu w braku zdolności językowych. Bo wie pan, tłumaczył mi ów przyrodnik i namiętny ornitolog, jak wróble ćwierkają, to ja je rozumiem, a jak Anglik mówi, to przecież nie są dźwięki, to nie jest mowa, tego rozumieć nie można. Wyraźnie anty był JM tylko wobec komunizmu.

Nasz naród, niekoniecznie w tym względzie odosobniony, nie lubi filo. Takie coś rodzi podejrzenia. By się nie narażać, lepiej być anty. Nie zapomnę wymówki mego starszego stopniem kolegi, wtedy kapitana, a działo to się w l942 roku w Uzbekistanie: nie rozumiem cię, Kaziu, ty patriota i filosemita?! Tę tradycję anty, odziedziczoną po rozbiorach i usprawiedliwioną w stosunku do zaborców, pielęgnował starannie i obszernie w międzywojniu nie tylko krakowski Ikac ze swym czołowym piewcą „króliczego nacjonalizmu” Zygmuntem Nowakowskim. Wszystkie narody dookoła były nie, jedynym wyjątkiem byli Węgrzy, chyba dlatego, że nie mieliśmy z nimi wspólnej granicy. Dostawało się i Niemcom i Rosjanom, niezłe też cięgi zbierali Litwini za ich „bezczelne” pretensje do Wilna.

I tu, tak mi się widzi, zaczyna się owo coś, jakie przylepiło się do Józefa Mackiewicza. Był krajowcem. Mianem tym obejmowano nieliczną zresztą grupę osób nie ukrywających swej polskości, ale jednocześnie manifestujących swą odrębność przez przynależność do b. Wielkiego Księstwa Litewskiego. Łączyło ich umiłowanie tej „wielonarodowej ziemi”, w której mogliby zgodnie współżyć Litwini, Polacy, Białorusini, Żydzi, Tatarzy, Karaimi i Rosjanie. Zajęcie Wilna przez Litwinów w 1939 roku zdawało się zbliżać krajowców do ich celu. Nie można się więc dziwić, niezależnie od subiektywnych ocen, że JM w artykule Mes Vilniukai, opublikowanym w dniu 14 października 1939 w opozycyjnym dzienniku ludowców litewskich „Lietuvos Žinios”, zapewniał, że wojska litewskie zostaną w Wilnie powitane entuzjastycznie. Już to twierdzenie mogło spowodować ostry sprzeciw większości mieszkańców Wileńszczyzny. Oliwy do ognia dolały — jak pisze Piotr Łossowski w Litwa a sprawy polskie 1939-1940 (PWN, Warszawa 1985) — „słowa ostrej krytyki pod adresem polityki mniejszościowej rządu polskiego, zwłaszcza wobec mniejszości litewskiej”.

Dłuższy czas łudziłem się, że uda mi się wydostać z jakichś archiwów uniwersyteckich na Zachodzie odbitkę tego artykułu, stąd też opóźnienie w napisaniu tego szkicu. Dysponuję dwoma dokumentami, oświadczeniem dra Waleriana Charkiewicza z dnia 20 czerwca 1945 skierowanym do Zarządu Syndykatu Dziennikarzy Polskich „Włochy” w Rzymie oraz kontroświadczeniem Józefa Mackiewicza, również skierowanym do tego Syndykatu w dniu 30 lipca 1945. Oba dokumenty to siedem stron bitego maszynopisu, cytowanie ich w całości przekracza ramy tego szkicu, ograniczę się do streszczenia.

Charkiewicz złożył swe oświadczenie na życzenie Zarządu Syndykatu „w związku z zarzutami pod adresem kol. red. Mackiewicza Józefa, krążącymi w formie plotek”, źródłem których jest „niechęć i nieufność (do JM) ze strony żołnierzy, którzy w r. 1939 byli internowani na Litwie”, a uczucia te zostały spowodowane wspomnianym artykułem w ,,Lietuvos Žinios”, dzienniku „znanym z nieprzejednanej wrogości wobec Polski”. Charkiewicz zastrzegał się, że „po sześciu latach trudno jest o dokładność, mogę oddać myśli autora niedokładnie. Jednak sam fakt, że artykuł tkwi w pamięci, choć upłynęło tyle czasu i tyle było przeżyć — jest zastanawiający. Uderzył on w nas wszystkich z wyjątkową siłą, oszołomił, oburzył, przygnębił. Zarzuty pod adresem autora sprowadzały się do następujących:

1) Poniżanie Polski w momencie tragicznej klęski wojennej i wobec cudzoziemców (Litwinów i bolszewików), ustosunkowanych wobec Polski szczególnie wrogo. Uciecha Litwinów, którzy przedrukowywali ten artykuł i odpowiednio spreparowany ogłosili przez radio, szczególnie jaskrawo wykazała, że artykuł może być pojmowany jako kopanie powalonej przez wroga Polski.

2) Znieważanie pamięci Marszałka Józefa Piłsudskiego.

3) Sugerowanie, że Wilnianie nie są Polakami, są niemal ofiarami Polski. (Tytuł: My — Wilnianie, forma — niemal deklaracja ideologiczna, treść — oskarżenie pod adresem Polski i podkreślenie, że tylko wobec Litwinów Wilno może się zjednoczyć w powszechnym uczuciu radości z racji ich panowania w Wilnie).

4) Perfidia stylistyczna, polegająca na mówieniu nieprawdy za pomocą przytaczania faktów prawdziwych. Tak np. faktem było oczekiwanie Litwinów przez Wilnian, ale jedynie dlatego, że Litwin, jako okupant, był uważany za coś lepszego od bolszewika. Były wypadki palenia cerkwi w Polsce, ale pomimo to mówienie o prześladowaniu religijnym w Polsce było nieprawdą, szczególnie gdy się podkreślała większa tolerancja w Sowietach. Perfidne było mówienie o Witoldzie z unikaniem niemiłego Litwinom imienia Jagiełły. Itd.

5) Ukryty cel. Był to artykuł napisany w jakimś celu. W jakim? Tego nikt nic wiedział, ale wysnuwał różne przypuszczenia godzące w autora, bo przypisujące mu załatwianie spraw osobistych kosztem interesu ogółu.

Wrażenie artykułu, jak już zaznaczyłem, było ogromne. Nic też dziwnego, że wywołało zorganizowany protest. Oficerowie, internowani w Połądze, zwołali zebranie, na którym jednomyślnie uchwalili ostry protest, którego treści dokładnie nie pamiętam... Co do samego tekstu pamiętam tylko, że było wyrażone oburzenie z powodu szkalowania Polski i ubliżenia pamięci Marszałka Piłsudskiego, natomiast nie pamiętam, czy było zapowiedziane pociągnięcie autora do odpowiedzialności wobec społeczeństwa, gdy warunki na to pozwolą — czy też ograniczono się do protestu tylko”. Uchwałę tę doręczono JM, lecz ten „wyraźnie ją zlekceważył”, a w artykule ogłoszonym w redagowanej wówczas przezeń „Gazecie Codziennej” „potraktował oficerów z Połągi jako warchołów i zacietrzewionych partyjniaków z obozu, który przyczynił się do klęski Polski”. Podsumowując swe wywody, Charkiewicz wysunął „jako dwa konkretne zarzuty: a) ogłoszenie w dzienniku litewskim ,,Lietuvos Žinios", wydanym w Kownie, artykułu o Wilnie i Polsce, napisanego bez należytego poczucia odpowiedzialności obywatelskiej, — b) zlekceważenie protestu oficerów polskich, internowanych w obozie w Połądze”. Zaznaczył jednak, że „zasadnicza postawa ideologiczna” JM nie była czymś „nieoczekiwanym: był on zawsze skrajnym wrogiem Marszałka Piłsudskiego”, w Polsce zaś, prowadząc krajowy reportaż w „Słowie”, widział zbyt dużo usterek, nadużyć, samowoli urzędników itp., czego wyrazem jest jego książka Bunt rojstów. Typowa dla Charkiewicza — jak go znałem - jest konkluzja oświadczenia: „Jeżeli potraktować artykuł My Wilnianie, jako obciążający jego sumienie obywatelskie, mógł on tę winę przekreślić dalszą swą działalnością — mógł też pogłębić”.

Trudno z powyższego wywnioskować, że Charkiewicz wygotował swe oświadczenie sine ira et studio. Niestety, z równym rozczarowaniem muszę tę samą wadę przypisać JM. Mogło to wynikać z mimowolnego dostosowania się do poziomu argumentacji Charkiewicza, np. nic nie mówiąca „perfidia stylistyczna” czy insynuacja w rodzaju „ukryty cel”. Należy jednak podkreślić, że co najmniej w dwóch punktach JM argumentuje rzeczowo. Po pierwsze, „Lietuvos Žinios”, wbrew twierdzeniom Charkiewicza, „znane było z tego, że z liczby wszystkich gazet litewskich, odnosiło się do Polski względnie — najprzychylniej. Był to organ lewicowej partii ludowców ('laudninków'), pozostającej w ostrej opozycji zarówno względem szowinistycznej polityki chrześcijańskich demokratów ('krikszczionów'), jak przede wszystkim względem rządzących narodowców (partii 'tautninków'). Umiarkowane stanowisko „Lietuvos Žinios” w stosunku do Polski jeszcze przed wojną było powszechnie znane i nie wiedzieć o tym mógł jedynie ten, kto stosunkom polsko-litewskim nie poświęcał większej uwagi”. Po drugie, zdaniem JM, protest oficerów internowanych w Połądze „zredagowany był w formie nie budzącej najmniejszych zastrzeżeń... Jak wynikało z treści i formy tego pisma, mogłem je tylko przyjąć do wiadomości, ale nie mogłem go ani zlekceważyć ani nie-zlekceważyć. Żadnego artykułu, o którym wspomina red. Charkiewicz, charakteryzującego oficerów z Połągi jako warchołów ani w sposób zamaskowany, ani jawny nigdy nie pisałem i żaden z moich współpracowników, ani na moje zlecenie ani z własnej inicjatywy, nigdy w 'Gazecie Codziennej' nie napisał”. Pozostałe dość rozwlekłe argumenty kontroświadczenia to polemika z wykładnią krytycznego artykułu w „Lietuvos Žinios”, a ocena słuszności tych wywodów, sine ira et studio, jest możliwa tylko na podstawie oryginału, którym nie dysponuję. Konieczne jest natomiast przytoczenie in extenso ostatniego akapitu kontroświadczenia:

„Gdyby Zarząd Syndykatu Dziennikarzy Polskich 'Włochy' chciał gruntowniej zbadać sprawę mojej działalności politycznej w Wilnie w okresie okupacji litewskiej i dalszych okresach okupacji sowieckiej i niemieckiej, proponowałbym zwrócić się do osób, co do których miejsca zamieszkania nie mogę podać żadnych wiadomości:

1) Senator Zygmunt Jundziłł, członek Komitetu Polskiego w okresie litew.
2) Minister, rektor Witold Stankiewicz, wydawca konkurencyjnego „Kuriera Wileńskiego” i członek Komitetu Polskiego.
3) Stanisław Stomma, członek Syndykatu Dziennikarzy.
4) Adwokat, prof. USB Witold Swida.
5) Pułkownik Wacław Lipiński.
6) Wojewoda Beczkowicz.
7) Dominik hr. Horodyński.
8) Edmund Moszyński.
9) Aleksander Bocheński.
10) Stanisław hr. Rostworowski.
11) Janusz Ostrowski

oraz do osób, co do których wiem z całą pewnością, że się znajdują na terenie wyzwolonym przez Aliantów:

1) Michał hr. Tyszkiewicz, przedstawiciel na Wilno w okresie okupacji lit. delegata Rządu Polskiego w Angers, hr. Żółtowskiego (zdaje się w Bejrucie)
2) Dariusz Żarnowski, członek Syndykatu Dziennikarzy (Bolonia)
3) Adam hr. Ronikier (zapewne w Londynie)
4) Kazimierz Okulicz, członek Synykatu Dziennikarzy (w Londynie)
5) Jerzy ks. Lubomirski z Przeworska (zapewne w Londynie)
6) Alfred hr. Potocki z Łańcuta (Księstwo Lichtenstein)
7) Jerzy Rogowicz, członek Syndykatu Dziennikarzy (zapewne w Londynie)”.

Jak to często w życiu bywa, dramatom towarzyszy farsa. Oto „Sąd Honorowy” Syndykatu, w składzie Ludwik Rubel, przewodniczący i asesorzy Stanisław Starzewski i Jan Ostrowski-Naumoff, orzekł w dniu 3 września 1945, na podstawie obu wyżej cytowanych dokumentów, że fakt opublikowania krytycznego artykułu „uważa za karygodny”. Równocześnie sąd stwierdził, że „wszystkie inne zarzuty wymagają: a) zapoznania się z tekstem artykułu, którego sąd nie ma do dyspozycji, b) zapoznania się z tekstem uchwały oficerów z obozu w Połądze, potępiającej to wystąpienie p. J. Mackiewicza, której również sąd nie posiada, c) przesłuchania świadków zgłoszonych przez p. Charkiewicza i p. Mackiewicza, którzy to świadkowie rozrzuceni są obecnie po całym świecie. Dlatego też Sąd nie może w obecnych okolicznościach wydać ostatecznego wyroku w tej sprawie”.

Jak dotąd trudno zgłaszać zastrzeżenia. Ponura farsa przejawia się dopiero w przekonaniu sądu „o konieczności prowizorycznego orzeczenia ważnego do czasu, w którym okoliczności pozwolą na wydanie wyroku”. Nie wiem ile czasu sąd poświęcił na rozważania odnośnie wykładni prowizorycznego orzeczenia i wyroku — ostatecznie ani nie orzekł, ani nie wyrokował, lecz „p o s t a n o w i ł : l) p. Józef Mackiewicz nie może jednak w tym okresie korzystać z uprawnień członka Związku Dziennikarzy R. P.”

Na reakcję Charkiewicza nie trzeba było długo czekać. Wyobrażam sobie, z jaką wewnętrzną satysfakcją wysmażył w dniu 12 września 1945 epistołę-połajankę do Zarządu Syndykatu. Przede wszystkim przypomniał zespołowi sędziowskiemu, że Związek Dziennikarzy ma Sąd Koleżeński, a nie „Honorowy”, następnie wyraził zdziwienie, że bez jego wiedzy i zgody potraktowano go jako oskarżyciela i wydano „prowizoryczne orzeczenie, które urąga podstawowym pojęciom prawa i logiki”. Najbardziej zjadliwą, ale i słuszną konkluzją Charkiewiczowej połajanki był zarzut, że ów „fikcyjny” sąd „sprawy nie zbadał, bo, jak twierdzi, nie mógł zbadać; rozprawę odbył pod nieobecność stron, a mając trudności proceduralne, sięgnął do wzorów 'trójek NKWD', które wyspecjalizowały się w wyrokach zaocznych”. Ponadto podkreślił, że orzeczenie prowizoryczne „jest nonsensem prawnym i logicznym. Nie ma winy prowizorycznej, nie może być kary prowizorycznej”.

Następny oficjalny Wyrok Sądu Koleżeńskiego nosi datę 12 listopada 1945. Skład uległ małej zmianie: na miejsce Ostrowskiego-Naumoffa wszedł Jan Bielatowicz. Po trzydniowych obradach sąd stwierdził, że JM zamieścił w dzienniku litewskim „popierającym jak cała prasa litewska dążenia litewskie do zagarnięcia części terytorium polskiego, artykuł o charakterze politycznym, ostro krytykujący wewnętrzne stosunki w państwie polskim”, czym „przekroczył granice dyscypliny obywatelskiej”. Na tej podstawie sąd orzekł „wymierzenie kary nagany”.

Nie na tym koniec. Z ostatniego akapitu wyroku wyłania się inna sprawa, poważniejsza, ta, którą uprzedni zespół motywował „koniecznością prowizorycznego orzeczenia”, nie precyzując jej pobudek.

„Jednocześnie Sąd po wysłuchaniu wniosku oskarżyciela wycofującego oskarżenie z punktu 2 aktu oskarżenia, orzeka: pana Józefa Mackiewicza dla braku dowodów, by kiedykolwiek i w jakikolwiek sposób pracował w okupacyjnej prasie niemieckiej, wydawanej w języku polskim, uniewinnia się od zarzutu, że w okresie od roku 1940 do 1944 pracował w prasie okupacyjnej niemieckiej, wydawanej w języku polskim, co nie licowałoby z godnością Polaka i zawodowego dziennikarza”.

Orzeczenie to pozostawia więcej niż jedną furtkę otwartą dla domysłów. Nie jest wiadome, kim był ów oskarżyciel, dlaczego wycofał oskarżenie, a sformułowanie „dla braku dowodów", jakiemu formalnie nic zarzucić nie można, nie znaczy jeszcze, że takie dowody nie istnieją, choć w danym momencie są dla sądu niedostępne. Tak więc nie ma przeszkód, by do incydentu litewskiego przylepiło się podejrzenie o współpracę polityczną z okupantem niemieckim. Jeśli sobie dobrze przypominam, pierwsze plotki o owej „kolaboracji” przywieźli akowcy zwolnieni z obozów jenieckich w Niemczech i garnący się do 2 Korpusu we Włoszech. Najgłośniej chyba opowiadał o tym Wiktor Trościanko, któremu wierzono, bo przecież wilnianin, a że w krytycznym okresie rzekomej kolaboracji JM w Wilnie nie był, nikogo nie zastanawiało.

Jak do tych plotek doszło? Zacznijmy od Katynia. Dość paradoksalnie na tym tle zaistniała swego rodzaju wspólnota interesów Sowietów i polskiego podziemia. Rzecz znana, lecz by nic być posądzonym o gołosłowność przytoczę wybitnego świadka owych czasów. Jerzy Lerski (Emisariusz Jur, PFK, Londyn 1984, str. 110/111) pisze, że dr Goebbels „pobił jednak wszystkie rekordy, gdy dzięki odkryciu grobów katyńskich mógł do reszty zatruć jakąkolwiek wiarę w dobrą wolę Stalina. Początkowo myśleliśmy, że może jednak łże znowu i że to jednak Niemcy, a nie Sowiety winne są tej koszmarnej zbrodni. Nieradzi więc byliśmy, gdy którykolwiek z pisarzy polskich, jak np. Ferdynand Goetel, M. E. Skiwski lub Józef Mackiewicz czynnie się angażował, pomagając hitlerowcom (podkreślenie moje — kz) w identyfikacji i rozgłaszaniu zbiorowego mordu”. Z kolei dla każdego komunisty, sowieckiego, polskiego czy francuskiego, człowiek, który w jakikolwiek sposób przyczynił się do utwierdzenia przekonania, że zbrodni dopuściły się Sowiety, stawał się ex definitione niemieckim kolaborantem. W interesie więc polskich komunistów i ich wtyczek w polskim podziemiu było rozgłaszanie, że JM był kolaborantem i dorabianie do tej wersji odpowiednich rekwizytów. Te odgrywają niepoślednią rolę w każdej plotce, w każdym przemówieniu, w każdej legendzie. Zanim je omówię, postaram się przedstawić ich genezę na wyjątkowo owej legendzie przychylnym tle.

Między jednym a drugim orzeczeniem czy wyrokiem sądu „honorowego” lub „koleżeńskiego” Józef Mackiewicz sporządził obszerne (5 bitych stronic maszynopisu) sprawozdanie ze swej działalności pod okupacją niemiecką. Znów muszę streszczać — pełną dokumentację, z odpowiednimi przypisami, mam zamiar opracować jako swego rodzaju „białą księgę”.

ciąg dalszy

 

powrót

 

strona główna