Jacek Trznadel ("Gazeta Polska" nr 2, 2002)

MACKIEWICZ NA INDEKSIE

Który z polskich pisarzy był przedmiotem takiego sprzysiężenia pomówień, udrapowanych w pozorną wiedzę i niby to moralne cele? I dzisiaj idą ręka w rękę publicysta "Gazety Wyborczej", dający popis fałszywej interpretacji Józefa Mackiewicza, i osoba mieniąca się spadkobierczynią praw autorskich tego pisarza, zamieszczająca nieodmiennie od lat ośmiu deklarację na stronie tytułowej wszystkich sprzedawanych książek Józefa Mackiewicza: "Decyduję się na sprzedawanie w Polsce [...] dzieł Józefa Mackiewicza wbrew woli zmarłego pisarza i wbrew własnym przekonaniom".

Ten tekst to schorzenie psychiczne. Przecież nigdy i nigdzie Józef Mackiewicz nie wyraził woli, aby do Polski nie docierały jego dzieła. Nie chciał tylko drukować w oficjalnym obiegu komunistycznego państwa. Pisał jednak po polsku, choć zapewne mógł pisać i w jakimś innym języku. Publikował w Polsce dwudziestolecia, choć miał wiele za złe sanacyjnym rządom. Jednocześnie według Niny Karsov Szechter, wysuwającej zasadę ograniczenia dostępności dzieł Mackiewicza, taka decyzja chroni jej prawa autorskie, "których zachowanie ma za najważniejszy obowiązek". Ale dlaczego prawa autorskie, ta władza nad dobrem kultury, są wykorzystywane przeciw pisarzowi?

Pora na ocenę tekstu z "Gazety Wyborczej". Artur Domosławski, poddał krytyce i odmówił słuszności publicystyce społecznej, historycznej i politycznej Mackiewicza [Narodowość - antykomunista, "Gazeta Wyborcza" 2001, nr 281 (1-2 grudnia)]. Aby nadać jednocześnie tej manipulacji - lub raczej kastracji - cech prawdopodobnych, zadeklarował wyjęcie spod swej krytyki twórczości artystycznej Mackiewicza, a więc jego powieści. Zabieg nie nowy, jakiś czas temu podobnie usiłowano postąpić w kręgach "Wyborczej" z twórczością wielkiego poety Zbigniewa Herberta. Jednocześnie autor szkicu postawił znaki zapytania nad moralną stroną biografii Mackiewicza, wyciągając znów sprawę tak zwanej kolaboracji okupacyjnej Mackiewicza, sprawę, wyjaśnioną w toku polemik kilkanaście lat temu. Autor szkicu nie wspomina, że nie udało się w żadnej mierze potwierdzić zarzutu współredagowania i współwłasności wileńskiej gadzinówki przez Mackiewicza. Brak też dowodów, że do Katynia pojechał Mackiewicz bez zgody władz Polski podziemnej. Autor szkicu nie wspomina przy okazji, że w powojennym oskarżeniu Sowietów o tę zbrodnię odegrał Mackiewicz rolę najważniejszą. Domosławski przypomina nawet tak niskie podejrzenia, że z więzienia NKWD wyszedł może Mackiewicz za cenę podpisania współpracy. Autor "Wyborczej" pozbawia wreszcie właściwego komentarza zamieszczenie przez Mackiewicza kilku antysowieckich tekstów w niemieckim "Gońcu Codziennym" z drugiej połowy 1941 roku, tak jakby nic się w interpretacji rzeczywistości okupacyjnej nie zmieniło, i przemilczając fakt, że wszystko, co Mackiewicz wtedy napisał, nosi i dzisiaj cechy prawdy. A więc przede wszystkim, że pakt brytyjsko sowiecki zapowiadał pułapkę historyczną dla Polski.

Rzecz w tym, że poglądy historyczne i polityczne Mackiewicza na komunizm, właściwie upowszechnione i ukazane, mogłyby współcześnie stanowić - i często stanowią - oś krystalizacyjną dyskusji historycznej naszej epoki i jedną z jej podstawowych propozycji. Przez ukazanie także niespełnionych historycznych możliwości. Tego autor "Wyborczej" zdaje się obawiać i szkicem swoim pragnie temu położyć tamę. Furtka jaką sobie zostawia "doceniając" jedynie wartości artystyczne powieści Mackiewicza, oznacza zniekształcenie prawdy. Domosławski neguje tę zasadniczą cechę twórczości Mackiewicz, którą była szczególna jedność wszystkiego, co pisał. Twórczość artystyczna wspiera jego publicystykę, a publicystyka głęboko ją wyjaśnia. Sam pisarz uważał, że twórczość artystyczna jest rozszerzeniem poglądów historycznych o wartości uczuciowo-moralne, sferę, której nie może wypełnić sama publicystyka.

Przecież i wcześniej spotykały pisarza takie afronty. Gdyby posłużyć się słowami paryskiej "Kultury", byłby to pisarz w poglądach politycznych "niepoczytalny". To określenie, które ukazało się drukiem w 1981 roku, przypisywane jest na ogół Gustawowi Herlingowi Grudzińskiemu (nie podpisana nota redakcyjna), musiało przecież być podzielone przez Jerzego Giedroycia. Biorąc pod uwagę kontekst, w którym sąd ten został wypowiedziany, wikła się on w oczywistą sprzeczność. Wypowiedziany został w nocie o przyznaniu Mackiewiczowi nagrody "Kultury" za prozę powieściową. Jak wiadomo, Mackiewicz nagrody "Kultury" nie przyjął. Jeśli zważyć polityczne i historiozoficzne elementy przenikające jego prozę, często wyrażane wprost, lub w mowie pozornie zależnej, uderza jedność całego tego pisarstwa prozy i publicystyki. Uderza postawa, wcześnie wykrystalizowana, na pewno już w czasie wojny, postawa, której nie da się od tej prozy oddzielić i patrzeć na nią tylko jak na epicki nurt opowieści, opisy pejzażowe, koloryty lokalne.

U Domosławskiego tak przeprowadzona krytyka Mackiewicza służy zapewne czemuś więcej niż tylko analizie twórczości pisarza. Domosławski pisze: "Nie dostrzegał [Mackiewicz] żadnej siły ani oferty, która w sposób autentyczny mogła urzekać ludzi w pierwszej połowie XX wieku".

Niewątpliwie chodzi o autentyczne urzeczenie komunizmem. Polemika z Mackiewiczem ma więc wykazać, że wybaczalne byłoby to, co Mackiewicz miał za niewybaczalne: ugięcie się przed komunizmem i jego ideologią - komunistów i ludzi lewicy przed drugą wojną, ale również tak wielu ludzi polskiej kultury po wojnie, w tym również tej części tak zwanej opozycji, która wywodziła się z neotrockizmu. Rozrachunek dotyczyłby zapewne także środowiska, które reprezentuje "Gazeta Wyborcza". W swoim czasie napisałem, że ta "urzekająca" oferta związana było nieodłącznie z pragmatyką jej urzeczywistnienia. Ideologia ta mogła urzekać, ale tylko za cenę fałszu zakrywającego miliony trupów, ofiar komunizmu, albo za cenę totalitarnego przyjęcia tej ceny. Całkowicie nieprawdziwa jest teza autora, że PRL nie przypominała Wileńszczyzny, na której oparł swe doświadczenie Mackiewicz:
"W PRL była bieda, donosy, represje - [pisze Domoslawski] różne w różnych okresach, ale było też względnie normalne życie, na miarę najweselszego baraku w obozie".

Takim kłamstwem można oczywiście obalać tezy Mackiewicza. W Polsce komunizm został ustanowiony zbrodnią, tępieniem elit kulturotwórczych, które na komunizm nie poszły, fizycznym unicestwieniem dziesiątków tysięcy, masowymi deportacjami elit akowskich i patriotycznych. Zniszczono w PRL-u wszelkie wolne słowo, spowodowano zapaść kulturową, z której do dziś nie jesteśmy się w stanie całkiem podnieść. A normalne życie, mogę zaświadczyć, obok zbrodni istniało też w hitlerowskiej Generalnej Guberni.

Teza autora o możliwej ewolucji komunizmu, której Mackiewicz pono nie dostrzegał, jest z gruntu fałszywa. Komunizm zmieniał taktykę, jednak nie po to, aby odejść od swych zasad, których strzegł nieledwie do ostatniej chwili (czego dowodem stan wojenny w Polsce). Czyżbyśmy zapomnieli, że doktryna Gorbaczowa, który nie zrozumiał właśnie już panującej epoki globalizmu, była w oczach promujących go dinozaurów sowieckich, tylko nową wersją NEP-u dla przechytrzenia kapitalizmu? Jak zwrócono uwagę w dyskusjach historyków na Zachodzie, mniejsza zbrodniczość późnego sowieckiego komunizmu wiązała się z wcześniejszą eksterminacją jego przeciwników. I tutaj Domosławskiemu tyleż chyba chodzi o Mackiewicza, co znów o przyznanie racji "naprawiaczom komunizmu", którzy ulegli urokowi komunizmu lub wierzyli w jego ewolucję.

Domosławski pisze, jakoby w polemice ze mną, że nie było w czasie wojny na łamach prasy gadzinowej innej "części polskiej opinii politycznej", bliskiej tezom, które Mackiewicz głosił. Ale przecież nie o to mi chodziło, że istniała bliska Mackiewiczowi polska opcja właśnie w prasie gadzinowej, ale że istniała w ogóle. To zresztą, jak Mackiewicz rozprawił się z jedyną taką istniejącą kolaboracyjnie opcją, ukazuje dowodnie, że jego druk w "Gońcu" był tylko incydentem. Myślę o odprawie, jaką dał propozycjom emanującym od Emila Skiwskiego i "Przełomu". Przypomina o tym Mackiewicz w szkicu Ludzie z głębszego podziemia, gdzie opisuje swoje spotkanie ze Skiwskim, w 1944 w Krakowie. Kiedy pisałem o innej opcji niż tylko Delegatury Rządu, chodziło mi o cały nurt istniejący także podskórnie w AK, ale i poza nim, w NSZ, w ugrupowaniach piłsudczykowskich, czego odbiciem jest na przykład szkic Mackiewicza o pułkowniku Wacławie Lipińskim, wybitnym Polaku i konspiratorze okupacyjnego Konwentu Niepodległościowego, zakatowanym w więzieniu komunistycznym. Z pisarzy bliski tej postawie był zapewne Ferdynand Goetel, co łatwo zauważyć czytając jego Czasy wojny (za swój antykomunizm ścigany w Polsce tuż po wojnie listem gończym). Rozumieć Mackiewicza mogli ci wszyscy, którzy liczyli, że Niemcy hitlerowskie rozpadną się, nim Armia Czerwona wkroczy do Polski (stres wywołany cofaniem się frontu niemieckiego na wschodzie opisał w Londynie senator Tadeusz Katelbach w swoim Roku złych wróżb, 1943). Mackiewicz miał za tragicznie fatalną każdą stratę żywych polskich sił, poniesioną po to, by wysadzić jeszcze jeden transport niemiecki na froncie wschodnim. Klęska polskiej niepodległości stawała się wyraziście jasna po zniszczeniu AK na Wileńszczyźnie i Wołyniu przez wojska NKWD. Tuż przed powstaniem w Warszawie nie była to już oczywistość jasna tylko dla niego. A przecież przed tym właśnie ostrzegał dalekowzrocznie w roku 1941, na jedynych szerzej dostępnych łamach, na jakich to było możliwe. Wkrótce jednak wybrał tragiczne milczenie - jeśli chodzi o pisma oficjalne koncesjonowane przez Niemców - i przerwał je raz tylko, w tak wielkiej sprawie jak zbrodnia katyńska.

Ataki na Mackiewicza Jeziorańskiego czy Korbońskiego, z których czerpie natchnienie Domosławski, opierają się na skrywanym przemilczeniu. Rzecz w tym, że incydentalne ostrzeżenie Mackiewicza przed skutkami tragicznego dla Polski sojuszu z komunizmem na łamach prohitlerowskiej prasy powodowało u nich rozdzieranie szat (i to także już po wojnie, po zainkasowanej zdradzie naszych sojuszników), ale gromienie hitleryzmu na łamach komunistycznej prasy, reprezentującej o wiele bardziej zbrodniczy totalitaryzm komunistyczny - zastrzeżeń nie budziło. I dopiero ostatnio historycy Zachodu przyczyniają się do przezwyciężania fałszu podobnej asymetrii (Czarna księga komunizmu).

Ton umiarkowanej analizy, na którą sili się Domosławski, często pęka, gdy określa on Mackiewicza jako postać wypisującą brednie, kogoś: "z prawicowej ikony, zredukowanego do jednej idei [...] jednej obsesji, szaleństwa tej części twórczości i biografii, którą lepiej by było pokryć wstydliwym milczeniem".

Domosławski nie poddaje konkretnej analizie ani jednego szkicu publicystycznego Mackiewicza, zasłaniając się opiniami osób, których sądy o Mackiewiczu poddawano ostrej krytyce. Ani to było szaleństwo, ani wstydliwa biografia, choć ukazująca pewne sprzeczności tragicznego czasu wojny. Pod piórem Domosławskiego znów odżywa histeria posądzeń o kolaborację z hitleryzmem, stanowiących dogodną okazję do rozprawy z niewygodnymi dla komunizmu osobami. Tak było u nas tuż po wojnie, takie rozrachunki szalały wtedy we Francji, gdzie komuniści rozprawili się bez sądów z tysiącami ludzi (pisał o tym historyk amerykański Tony Judt).

Mackiewicz nie jest prawicową ikoną, on sam nigdy nie określał się w kategoriach lewicy i prawicy. Był po prostu głębokim demokratą, na linii najlepszych polskich tradycji, linii Mickiewicza i Żeromskiego. Stanowi własność całej polskiej kultury. Natomiast podejmując hasłowo samookreślenie Mackiewicza "narodowość - antykomunistaniego idola ludzi chorujących na kłopoty z " - Domosławski czyni z określeniem tożsamości. Nie chce uwzględnić faktu, że podobne samookreślenie było u Mackiewicza tylko hiperbolą, dosadną prowokacją. Wiązało się to z jego przekonaniem, że komuniści tracili narodowość, która była u nich ideą służebną wobec idei totalitarnej. Dlatego Mackiewicz polemizował z tymi, którzy uważali, że komunizm to po prostu inna Rosja, a hitleryzm to ci sami Niemcy. Był przecież zaprzeczeniem nacjonalistycznego fanatyzmu, każącego utożsamiać ustrój z narodowością. Jednocześnie Mackiewicz jest w całej swej problematyce, nie tylko stylistyce i języku, do głębi polskim pisarzem.

Prawdą jest natomiast, że twórczość Mackiewicza apeluje do rewizji polskich mitów wobec historii, mitów o jednolitości dobrych postaw w tragicznej naszej okupacji, jedynej słuszności dyrektyw polskiego Państwa Podziemnego. Twórczość ta postuluje jednocześnie niezbywalną ocenę hańby ugięcia się przed komunizmem, czy pokazuje iluzoryczność samousprawiedliwiającej doktryny pseudoopozycyjnej, którą nazwał "polrealizmem". Domosławski zarzuca Mackiewiczowi, że widział obalenie komunizmu jedynie drogą wstrząsu wojennego. To także nie jest prawdą. W uzupełnieniu do Zwycięstwa prowokacji, zatytułowanym Miejmy nadzieję, uzupełnieniu pisanym na dwa lata przed śmiercią, stary pisarz, już po stanie wojennym w Polsce, pisał:

Komuniści dążący do zapanowania nad światem, też są tylko ludźmi. Ludzka rzecz to omyłki, przeliczenia się w rachunkach. Wstrząsy wewnętrzne w Bloku Sowieckim, jeżeli się rozszerzą, jeśli wyślizgną się z rąk planistów komunistycznych [...] przy sprzyjających okolicznościach zewnętrznych, mogą, owszem, mogą doprowadzić do obalenia komunizmu. [...] Miejmy nadzieję, że tak się stać może.

To późne posłowie do Zwycięstwa prowokacji dowodzi, że Mackiewicz - co dla człowieka jego pokolenia nie było łatwe - umiał obserwować nowe sytuacje.

Jednak krach komunizmu, runięcie muru berlińskiego, nie obalają właściwie tezy Mackiewicza o tym, że tylko wojna z komunizmem może go obalić. Nie bierze się pod uwagę, że wyścig zbrojeń Zachodu, doktryna Reagana, konfrontacja zasobów prowadzenia wojny (wojny gwiezdne), to też była wojna, choć bezkrwawa. Była to wojna epoki globalizmu, niczym nie przypominająca już ani wojny polskiej 1920 roku, ani nawet ataku Hitlera na ZSSR. Bez tego pokazu siły, wątpię, aby jakakolwiek Solidarność dokonała czegokolwiek. Komunizm przegrał konfrontację siły i zbrojeń, w wyniku czego nastąpiła implozja systemu. Ruchy opozycyjne w takim momencie przyczyniły się niewątpliwie do tego krachu.

Oczywiście nie sposób przykładać sztywnego szablonu norm do czterdziestu lat Mackiewiczowskiej publicystyki antykomunistycznej, do jego nieustannych analiz na gorąco różnych sytuacji w świecie komunistycznym. Mógł czegoś nie zauważyć, czegoś nie dopowiedzieć, ważne jednak jest, jaka idea ogólna te linie analiz dyktowała i uzupełniała w toku wciąż żywego reagowania na zmieniającą się rzeczywistość. Wiedząc, że system komunistyczny jest z zasady swej niereformowalny, Mackiewicz sprowadzał opozycję wewnątrzsystemową do tego, czym była. Bywał tu zresztą jednostronny. Wobec tej prawdy uważał jakby za drugorzędne, że taka opozycja mogła luzować obręcz zniewolenia, że wymagała często poważnych poświęceń, że bywała często - w późnym okresie - zamaskowaną formą negacji systemu. Mackiewicz nie był pragmatykiem, choć był mistrzem analizy historycznej. Cały czas szukał linii zasadniczej - negacji systemu. Nie bardzo doceniał także ewolucję, jaką przechodzili różni ludzie - od apologii do walki z systemem. Uniemożliwiało mu to czasem oddanie pewnej sprawiedliwości walczącym o prawa człowieka w komunizmie, co tym silniej podkreślało zresztą pułapkę ustroju - zanegowanie apologii systemu, wyrażonej kiedyś pełnym głosem, przez podobnie donośną negację - narażało na wielkie kary, ograniczano się więc do wypowiadania ściszonych aluzji. Mackiewicz nie roztkliwiał się nad tą szamotaniną byłych chwalców systemu. Nie był plasterkiem na każdą ranę, a zauroczeni komunizmem nie znajdą w nim usprawiedliwienia. Jego bezkompromisowość wiązała się z przekonaniem - trudno mu odmówić słuszności - że komunizm to najokrutniejszy system XX wieku. Jego podejrzliwość wobec układających się z komunizmem, ale i krytykujących Sowiety była proporcjonalna do niesłychanego ugięcia się opinii światowej przed komunistyczną prowokacją.

W każdym razie próba wykastrowania twórczości Mackiewicza z trafności jego antykomunistycznych poglądów, próba obrócenia w niwecz jego publicystyki antykomunistycznej, próba uwieszenia mu na szyi wstydliwej biografii, gdy uderza ona poświęceniem dla idei wolnościowej (nawet jadąc do Katynia, by świadczyć Polsce, ryzykował życiem), próba sprowadzenia jego twórczości do obrazów artystycznych, próba uczynienia zeń idola koterii prawicowej - to wszystko przypomina niestety najgorsze czasy publicystyki peerelowskiej, z Pawła Jasienicy określeniem Mackiewicza jako "moralnych zwłok szlachcica kresowego". A więc w obliczu sugestii, że dzieła Mackiewicza nie powinny być właściwie sprzedawane w Polsce, sugestia druga, że nie powinien on też być czytany jako wielki pisarz kultury polskiej, w jedności całego dzieła i twórczej biografii. Taka propaganda, rozpowszechniana w setkach tysięcy egzemplarzy i przeznaczona dla ludzi skołowanych, to żywy przykład polowania na wyimaginowane czarownice "zoologicznego antykomunizmu".

 

 

powrót

 

strona główna