Dariusz Rohnka ("A ja przeciwnie..." Szkice o Józefie Mackiewiczu, Kontra, Londyn 1997, s. 161-163, 183-184)
Fragmenty rozdziału pt. Z dziejów wielkiej kolaboracji
Sprawa kolaboracji Mackiewicza nie powinna wzbudzać wątpliwości
-- jest faktem. Paradoksalnie, do sformułowania tego wniosku
w największej mierze przyczynili się obrońcy pisarza, wyręczając stronę
oskarżycielską, w imię prawdy "obojętnej i obiektywnej". Włodzimierz
Bolecki w (podpisanym pseudonimem Jerzy Malewski) artykule Prawda
historyczna, której zmienić się nie da w 36 numerze londyńskiego "Pulsu"
dał skrupulatne zestawienie tekstów Mackiewicza opublikowanych w
wileńskim "Gońcu Codziennym".
W ten sposób tzw. sprawa Józefa Mackiewicza, mimo iż fakt jego
kolaboracji jest niewątpliwy, nie zostaje bynajmniej rozstrzygnięta, a
przeciwnie wydaje się jeszcze bardziej zagmatwana. Do tej pory podział
na obrońców i przeciwników pisarza był jasny i precyzyjny, a jego
odpowiedzialność za kolaborację co najmniej wątpliwa; z momentem
odkrycia tych tekstów cała sprawa nie tylko nie przestała być sporna, ale
wzbudziła jeszcze dodatkowo szereg innych wątpliwości.
Wbrew utartym wyobrażeniom, właściwa kolaboracja Mackiewicza
z czasów ostatniej wojny nie ogranicza się wyłącznie do kolaboracji
z okresu hitlerowskiej okupacji. Współpraca Mackiewicza z "Gońcem
Codziennym" miała charakter sporadyczny, a większość opublikowanych
artykułów (Kazimierz Orłoś doliczył się jedenastu) została wydrukowana
nie później niż w październiku 1941 roku, w roku następnym nie
opublikował Mackiewicz ani jednego tekstu, a w 1943 zaledwie jeden
wywiad, na który zresztą miał zgodę władz podziemnych. Kolaborował
Mackiewicz natomiast w okresie litewskiej okupacji Wilna 1939-1940,
wydając i redagując "Gazetę Codzienną". Problem wymagać będzie jeszcze
uściślenia, na czym polegała owa kolaboracja. Tymczasem znamienny
wydaje mi się fakt, że pierwszy i bodaj jedyny proces w sprawie
"kolaboracji Mackiewicza", latem 1945 roku przed Sądem Koleżeńskim
Syndykatu Dziennikarzy Polskich "Włochy" w Rzymie, dotyczył okresu
litewskiego działalności pisarza. Znamienne jest także orzeczenie tego
sądu, że pisarz "przekroczył granice dyscypliny obywatelskiej". Na tej
podstawie sąd "wymierzył karę nagany" (K. Zamorski, Przylepiło się do Józefa Mackiewicza, "Arka" 1987 nr 19, s. 94 [zob.]).
Przedmiotem zainteresowania sądu nie była jednak działalność
Mackiewicza w "Gazecie Codziennej", ale artykuł Mes Vilniukai,
opublikowany w dzienniku litewskich ludowców "Lietuvos Żinios", w
którym, jak stwierdzono, Mackiewicz ostro skrytykował wewnętrzne
stosunki w państwie polskim. O winie Mackiewicza nie miał decydować
fakt umieszczenia artykułu w piśmie litewskim, ale jego treść.
Pozostaję przy szerokiej definicji słowa kolaborant, w myśl której za
kolaboranta uchodzi każdy człowiek współpracujący z obcą władzą
polityczną w okresie jej panowania w kraju, którego ten człowiek jest
obywatelem, przy czym bez znaczenia jest charakter tej współpracy. W
tym sensie działalność Mackiewicza podpada pod definicję kolaboracji
dla dwóch okresów -- litewskiej i niemieckiej okupacji Wilna.
Kolaborował Mackiewicz, wydając w latach 1939-1940 "Gazetę
Codzienną", na co musiał uzyskać zgodę władz okupacyjnych oraz aprobatę
litewskiego cenzora, kolaborował także w latach 1941-43, pisując artykuły
do "Gońca Codziennego". W świetle dokumentów, oba te fakty nie ulegają
dzisiaj wątpliwości. Dlaczego w takim razie niemal wszyscy współcześni
nam oskarżyciele Mackiewicza pomijają bezsporny fakt redagowania
przez niego "Gazety Codziennej", gatunkowo nieporównanie bardziej ważki,
a zarzucają mu tylko ogłoszenie jednego artykułu w litewskim dzienniku
"Lietuvos Żinios" oraz kilku artykułów w "Gońcu Codziennym"? Decydują
oczywiście powody o charakterze ściśle koniunkturalnym. [...]
Ani obrońcy, ani oskarżyciele Mackiewicza nie myśleli nigdy
poważnie o zarzucanej mu kolaboracji. Oskarżyciele nie starali się zresztą
o udokumentowanie dowodów winy (ten zaszczyt przypadł w udziale
obrońcom). Któż przejmowałby się kilku artykułami wydrukowanymi w
"Gońcu" wobec wyzwania jego emigracyjnej twórczości? Dlatego
nieprzypadkowo najwięcej oskarżeń nastąpiło po opublikowaniu Nie
trzeba głośno mówić, w roku 1969.
Jeśli uznać, że nigdy właściwie nie chodziło o kolaborację
Mackiewicza, że nigdy nie było żadnej "sprawy", a jedynie walka
antykomunizmu z prosowietyzmem, czy w takim wypadku w dalszym
ciągu wolno nam uważać, że Józef Mackiewicz był ofiarą? Mackiewicz
opublikował na emigracji kilka powieści politycznych, przez czterdzieści
lat uprawiał publicystykę, drukując przynajmniej w kilkunastu pismach i
w kilku językach. Polemizował z polityką Sikorskiego i akowskiego
podziemia, z polityką Piłsudskiego i sanacji, z polityką Kościoła i
emigracji, z pacyfizmem i prosowietyzmem, z polrealizmem i
koegzystencją. Oskarżał prawie wszystkich i prawie wszystkim się naraził.
Przez czterdzieści lat Mackiewicz był największym inkwizytorem
antykomunizmu, odbrązawiał pomniki i żywych ludzi, oświetlił niejedną
tajemnicę, wydobył na powierzchnię niejedną, ale wiele takich prawd, o
których "nie trzeba głośno mówić". Mackiewicz nie był ofiarą, ofiarą byli
jego prześladowcy, a tzw. sprawa Józefa Mackiewicza nie była
"nagonką" na kolaboranta, była "polowaniem" na prokuratora. [podkreślenie moje - KK]
O wartości racji politycznych decyduje ich trwałość, a racje
Mackiewicza, te, które sformułował podczas wojny, nie przestały być
aktualne. Znalazły odbicie w całej emigracyjnej twórczości pisarza i nigdy
nie zostały zakwestionowane w racjonalny sposób. Nie chcę przez to
powiedzieć, że polityczna droga Mackiewicza uznana została za
obowiązującą, a jedynie, że racje, którymi się kierował, nigdy nie przestały
być uprawnione.
Chronologicznie biorąc, "sprawę Józefa Mackiewicza" rozpoczęli nie
oskarżyciele pisarza, ale sam oskarżony. To Mackiewicz zaatakował, już
w roku 1941, formułując krytykę pod adresem rządu Sikorskiego i całej
polityki prosowieckiej w ogóle. Od tej daty, od sierpniowego artykułu
w "Gońcu", minęły jeszcze dwa lata, zanim to oskarżenie spotkało się
z odpowiedzią.
Po wojnie, na emigracji, początkowo role uległy odwróceniu. W 1945
roku we Włoszech przed sądem Syndykatu Dziennikarzy Polskich
w charakterze oskarżonego występował Mackiewicz, to prawda. Z
zarzucanych mu czynów nie udowodniono ani jednego i to już o czymś
świadczy. O tym mianowicie, że wina Mackiewicza była wówczas wysoce
wątpliwa, a oskarżyciele w praktyce bezsilni. Już wówczas próbowano
ustawić pisarza "pod pręgierzem" i to się nie udało.
Pod względem skuteczności Mackiewicz zdecydowanie górował nad
swoimi wrogami. Jako nieformalny prokurator nie musiał odwoływać się
do skomplikowanej procedury prawnej, wystarczyła mu maszyna do
pisania i gazeta, w której mógł ogłaszać swoje teksty. Największą jednak
przewagą Mackiewicza była siła jego politycznych argumentów. Dzięki
niej triumfował, zdobywał uznanie i czytelników; przy jej udziale pogrążał
swoich oskarżycieli. Znamienny jest ten brak w całej "sprawie
Mackiewicza" merytorycznej polemiki z poglądami pisarza. Oskarżyciele
nie bronili swoich poglądów politycznych, bronili jedynie swojego prawa
do ferowania wyroków.
Ten przywilej, wygodny choć kontrowersyjny, był też przedostatnim
szańcem ich obrony. Piszę -- przedostatnim, bo poza tym istniały jeszcze
plotka, pomówienie, intryga i układy.
W ciągu czterdziestu lat emigracji spotkało Mackiewicza wiele
przykrości, ale w opinii wielu czytelników był najwybitniejszym
prozaikiem polskim drugiej połowy XX wieku, był ponadto wyrazicielem
najbardziej oczywistych, choć skrywanych politycznych prawd.
Można wyróżnić zasadniczą intencję wszystkich wrogich wystąpień:
odebranie pisarzowi prawa głosu w najważniejszych kwestiach politycz-
nych. Przynajmniej dwukrotnie próbowano osiągnąć ten cel za pomocą
formalnego, albo prawie formalnego zakazu publikacji w prasie
emigracyjnej. Obie próby zawiodły. [...]
|