powrótstrona główna
"Tygodnik Lisickiego DO RZECZY", nr 32, 2-8 września 2013, s. 60-62

Krzysztof Masłoń

ZYCHOWICZ NA MACKIEWICZOWSKICH TROPACH

Awantura, jaka wybuchła po wydaniu książki [Piotra Zychowicza] Obłęd '44... [czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując Powstanie Warszawskie, wyd. Rebis, Poznań 2013], zaowocowała masą ostrych sądów, nie zawsze znajdujących podstawy zarówno w treści bulwersującej publikacji, jak i w przywoływanych na tę okoliczność wydarzeniach. Moją uwagę zwróciło przeciwstawianie Zychowicza jego ewidentnemu patronowi Józefowi Mackiewiczowi. Kazimierz Orłoś zapytał kiedyś nieco retorycznie: "Czy Józef Mackiewicz nie miał podstaw do sądzenia, że infiltracja sowiecka w szeregach AK jest oczywista?".

27 grudnia 1947 r. Mackiewicz opublikował w piśmie "Lwów i Wilno" jeden ze swoich najważniejszych artykułów Nudis Verbis [zobacz], który odbił się szerokim echem, przysporzył pisarzowi nowych wrogów, starych utwierdzając w przekonaniu, że mają do czynienia ze szkodliwym wrogiem wszystkiego, co polskie i patriotyczne. Cóż tak bulwersującego znalazło się w tekście? "[...] Klęska, która spotkała Polskę, należy do największych na przestrzeni jej dziejów. Stwierdzenie tego faktu w niczym nie pomniejsza bohaterstwa walczących żołnierzy polskich czy to w podziemiu, czy na ziemi swojej i obcej, ani hołdu oddawanego tym, co zginęli na frontach, w więzieniach, w obozach, pod pałkami okupantów. [...] W jednej wielkiej tragedii Polski zwarły się trzy klęski: klęska militarna, klęska polityczna i klęska moralna. Przyczyny pierwszych dwóch omówione były dokładnie i są nadal dyskutowane z niewątpliwym pożytkiem dla naszej przyszłości. Klęska moralna kraju wydaje mi się wszakże najbardziej zasadna. Widmo »radzieckiej Polski«, nie tylko w jej sowieckiej formie i zewnętrznych granicach, ale wewnętrznej treści, straszne widmo sparaliżowanego bolszewizmem narodu, stoi u progu. Kto za ten wewnętrzny paraliż postępowy ponosi największą odpowiedzialność?"

O to właśnie pyta w swojej książce Piotr Zychowicz. I mógłby za swoim mistrzem powtórzyć: "Moim zdaniem racja polityczna Kraju wymagała rzeczy najpilniejszej: przekonać naród, że nie każda akcja antysowiecka pochodzi od Niemców, jak każda władza od Boga. [...] Nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że z Niemcami można było współpracować i nie należało do nich strzelać. Nie można było współpracować przede wszystkim dlatego, że sami tego nie chcieli. Niemców, moim zdaniem, trzeba było bić tam wszędzie i tak samo, jak oni nas bili. Ale nie znaczy przez to, że należało wygrywać Polskę dla – bolszewików."

.

Oszczerstwa dawne i nowe

We wrześniu 1969 r. XI Zjazd Delegatów Koła AK podjął taką oto uchwałę "w sprawie Józefa Mackiewicza": "XI Zjazd Delegatów Koła AK potępia jak najostrzej działalność publicystyczną pana Józefa Mackiewicza, który w czasie wojny kolaborował z okupantem niemieckim i został za to skazany przez specjalny sąd wojskowy na karę śmierci, a po wojnie, po oskarżeniu przez AK, nie poddał się jurysdykcji Obywatelskiej Komisji Orzekającej, rozpoczął natomiast kampanię oszczerstw przeciwko Armii Krajowej.
Stwierdzamy, że w chwili, gdy reżym musiał złagodnieć i stonować swe ataki na Polskę Podziemną, pan Mackiewicz wyręczył go, dołączając do dawnych oszczerstw – nowe.
Wyrażamy przekonanie, że kolega Jan Nowak postąpił słusznie, gdy odmówił mu publicznie moralnego prawa do osądzania działalności księdza kardynała Wyszyńskiego. Ludzi na posterunku nie mogą bowiem osądzać ci, którzy w chwili próby nie zachowali solidarności z całym narodem".

Profesor Włodzimierz Bolecki lapidarnie skomentował uchwałę: "Kolaborant, oszczerca, wyręczyciel komunistów w atakach na Armię Krajową, człowiek pozbawiony praw publicznych i stojący poza społeczeństwem polskim... Nie bawili się w subtelności autorzy tej uchwały – podjętej w imieniu »całego narodu«.

Podobny tamtemu "cały naród" protestuje teraz przeciw Obłędowi '44.... Czytając niektóre połajanki, dochodzę do wniosku, że ich autorzy chętnie podpisaliby się pod takim oto zdaniem, korespondującym z cytowaną uchwałą: "Ludzi na posterunku nie mogą osądzać ci, którzy w chwili próby nie chwycili za broń, ponieważ... Nie było ich na świecie".

Z faktu "późnego urodzenia" zarzut przeciw Zychowiczowi czyni Andrzej Horubała, występujący w imieniu "opozycyjnej inteligencji lat 80.". Jednak czy "całej"? "Lektura pism Józefa Mackiewicza – pisze autor urodzony w roku 1962 – była [...] doświadczeniem niezwykle mocnym. Oto dzięki rozwijającemu się podziemnemu ruchowi wydawniczemu otrzymywaliśmy alternatywną wizję nie tylko historii, lecz także współczesności, wizję inną także od tej, która dominowała w warszawskich opozycyjnych salonach". Tymczasem Zychowicz "urodzony w kwietniu 1980 r. uczył się właśnie mówić i czytać".

No tak, gdyby się tego nie nauczył, nie napisałby Obłędu ’44... który – jak utrzymuje z kolei Piotr Gontarczyk – "wyrządził polskiej historii i współczesności" szkody "trudne do oszacowania". A w ogóle ustalmy może – na drodze, powiedzmy, referendum – jaki wiek trzeba osiągnąć, by zabierać głos w kwestiach dotykających Powstania Warszawskiego.

Ton pracy Zychowicza jest momentami trudny do zaakceptowania. Nie wspominając o tytule książki. Jednak, niestety, w roku 1944 "Polacy podjęli masową kolaborację z sowieckim okupantem. Akcja »Burza« – bo o niej mowa – była jednym z najbardziej zawstydzających epizodów naszych dziejów. A jej ukoronowanie – hekatomba Powstania Warszawskiego – największym tych dziejów dramatem. W roku 1944, w akompaniamencie chórów anielskich, patriotycznych pieśni i obleśnego rechotu Stalina, popełniliśmy zbiorowe samobójstwo". Ostatnie zdanie mógłby sobie autor darować, szczególnie te "chóry anielskie", co do reszty jednak zgoda.

Krew serdeczna

W dyskusji nad książką Zychowicza polaryzują się stanowiska przyjęte w zależności od tego, którą okupację – niemiecką czy sowiecką – bardziej przeżywamy, z którą jesteśmy powiązani rodzinnie, o której wiemy więcej. Wiedza autora Obłędu '44... o tym, co działo się na odebranych nam przez Stalina ziemiach wschodnich, jest imponująca. A czerpał ją od autorów z Kresami związanych krwią serdeczną. Z uwzględnieniem braci Mackiewiczów, Józefa zwłaszcza. "Bolszewizm od pierwszego dnia okupacji wciskał się w polskie ziemie wschodnie wszystkimi porami skóry. Natychmiast zaczął toczyć Polaków czerwiem deprawacji, strachu i upadku moralnego. Było to jaskrawo sprzeczne z tym, co działo się pod okupacją niemiecką, gdzie – mimo straszliwych represji – Polacy aż do upadku Powstania Warszawskiego nie stracili ducha i hardej postawy" – tych zdań nie napisał Mackiewicz, wyszły one spod pióra Zychowicza, który o powstaniu wie także z przekazu najbliższych sobie osób, o czym uświadamiam zasłużoną autorkę "Gazety Polskiej" która sugeruje, jakoby autorowi Obłędu ’44... słoma z butów wystawała. Krystyna Grzybowska – bo o niej mowa – trafiła kulą w płot, ale niech Zychowicz sam opowiada o swoich koligacjach.

Podkreślam raz jeszcze – wiedza tego 33-latka o tragedii naszych ziem wschodnich po 1939 r. jest imponująca. I wie, co pisze, gdy stwierdza z całą mocą: "Komunizm był i jest systemem, który przede wszystkim ugina ludzkie karki. Pod okupacją niemiecką żaden ze znaczących polskich pisarzy nie dziękował »zwycięskiemu, bohaterskiemu Wehrmachtowi za wyzwolenie Pomorza, Poznańskiego i Śląska z polskiego jarzma«. Żaden z polskich pisarzy nie pisał peanów na cześć »genialnego wodza Adolfa Hitlera« do gadzinowego »Nowego Kuriera Warszawskiego«. A pod okupacją sowiecką podobne wystąpienia na łamach »Czerwonego Sztandaru« czy »Nowych Widnokręgów« były normą. Swoimi piórami Sowietom służyli Tadeusz Boy-Żeleński, Mieczysław Jastrun, Jerzy Putrament, Julian Stryjkowski, Aleksander Wat, Adam Ważyk. Wymieniać można by jeszcze długo".

Jest oczywiste – powiada Zychowicz – "że w interesie Polski leżało, żeby Sowiety upadły już podczas wojny, i do takiego rozwoju wypadków Polacy powinni się byli przyczyniać. Niestety, postąpiliśmy na opak, robiąc wszystko, by pomóc bolszewikom zwyciężyć Niemcy i zająć naszą ojczyznę". A przecież jakże charakterystyczny był artykuł Panu Bogu chwała i dziękczynienie z pierwszego numeru podziemnego "Biuletynu Informacyjnego", jaki ukazał się po ataku Hitlera na ZSRS. Jego autor pisał: "Gdyby nawet Rzeszy udało się zdobyć całą Rosję – nie wzmocni to Niemiec. Łatwo sobie wyobrazić, ile ten kraj wchłonie po przypuszczalnym pobiciu niemieckich wojsk okupacyjnych. Zwycięstwo nad Rosją nie da Rzeszy żadnych korzyści. Na odwrót – niesie ze sobą same tylko straty! Hitler tak samo dobrze jak my zdaje sobie sprawę, że zwycięstwo nad Rosją będzie zwycięstwem nikomu na nic nieprzydatnym. Nikomu na nic nieprzydatnym? Źle powiedzieliśmy! Zwycięstwo to będzie zbawienne dla Rzeczypospolitej Polskiej i ludów ciemiężonych przez Sowiety".

"Czytając te ustępy – komentuje Zychowicz – trudno nie pochylić czoła przed rozumem politycznym autora. I trudno nie czuć żalu na myśl o tym, że ta przenikliwa analiza sytuacji nie stała się podstawą do opracowania polskiej strategii wobec konfliktu dwóch naszych zaborców. Ileż cierpień i ile upokorzeń zostałoby wówczas oszczędzone narodowi polskiemu".

Cóż, Józefa Mackiewicza, gdy w letnich miesiącach 1944 r., bezpośrednio poprzedzających powstanie, napominał w "Alarmie": "Strzelanie do agentów Gestapo to akt samoobrony, koniecznej. Wysadzanie pociągów z amunicją przeznaczoną do walki z bolszewikami to świadectwo niedojrzałości politycznej", nie chciano słuchać.

Jednak dość o tym; adwersarze autora Obłędu '44... skupiają się na jego ocenie samego powstania, które ponoć sam Mackiewicz miał doceniać i składać mu hołdy. Owszem, w broszurze Optymizm nie zastąpi nam Polski, broszurze propagandowej, ocenił plan powstania jako "raczej rozumny i pod każdym względem politycznie moralny", dokonując – jak pisze Horubała – "pozytywnego bilansu zrywu, wskazując na szeroki rezonans w światowej opinii publicznej". Jak wielki to był rezonans, przekonujemy się niemal codziennie, prostując nagminne pomyłki (?) warszawskich powstań: żydowskiego i AK-owskiego. O tym, że lepszy PR ma to pierwsze, nie muszę chyba nikogo przekonywać.

A Optymizm nie zastąpi nam Polski Józef Mackiewicz wydał w 500 egzemplarzach w Krakowie w październiku 1944 r. O jego rzeczywistym stosunku do powstania najlepiej świadczy fakt, że z Warszawy pod Wawel wyjechał wraz z żoną 31 lipca o godz. 12. Jak pisał: "[...] w obliczu zbliżających się bolszewików i nastrojów Warszawy; która (co tu ukrywać!] z utęsknieniem tych bolszewików czekała". Dokładnie tak jak Wilno hitlerowców w czerwcu 1941 r.

Optymizm... był jedyną publikacją tzw. Biura Studiów hr. Adama Ronikiera, który snuł plany stworzenia, na bazie antykomunizmu, jakiejś formy współdziałania Polaków z Niemcami. O poszczególnych pracach i posiedzeniach biura szczegółowe informacje otrzymywała Komenda Główna AK. To w dużej mierze tłumaczy, bynajmniej nie entuzjastyczną zresztą, aprobatę Mackiewicza Powstania Warszawskiego.

W pierwszym numerze paryskiej "Kultury" z 1956 r., w szkicu Niemiecki kompleks, Mackiewicz stwierdzał: "Nigdy nie byłem tym, co się nazywa »filoniemcem«", ale wcześniej, w 1949 r. w "Wiadomościach", opowiadał, jak to po wojnie w Rzymie, w polskim towarzystwie, wypalił: "A ja przeciwnie, ja lubię... i Rosjan, i Niemców, i Żydów". Pytam: I co z tego? Nigdy ten pisarz nie przyjął jako swojej postawy germanofilskiej, co go różniło od czołowego przedstawiciela tego nurtu politycznego w Polsce Władysława Stadnickiego, skądinąd interesującego myśliciela i człowieka wielce zacnego. Nie chodzi zresztą o stosunek Mackiewicza (i kogokolwiek innego) do Niemiec i Niemców, ale do III Rzeszy, hitlerowców, wreszcie samego Hitlera. I tu znów dochodzimy do Powstania Warszawskiego: "Krew zalewająca oczy Hitlera – pisał Mackiewicz w 1947 r. w »Wiadomościach« – pomieszała mu resztkę rozsądku. Wiadomo już dziś, że Warszawa to była jego osobista sprawa, jego »Angelegenheit«. W ten sposób, najmniej oczekiwany i nieprawdopodobny, podobnie jak w 1939 r„ odnowił się antypolski pakt sowiecko-niemiecki, nie pisany wprawdzie i nie podpisany, ale niemniej namacalny, a bardziej krwawy. Hitler nazwał zupełnie słusznie powstanie »drugim Katyniem«. Gdyż podobnie jak pierwszy doszedł do skutku wyłącznie w interesach sowieckich, z tą tylko różnicą, że wykonany nie rękami enkawudzistów, ale Niemców. Był to z ich strony obłęd dosłowny i, doprawdy, trudno jest winić kierowników powstania, że go nie przewidzieli".

Zychowicz jest w tej kwestii mniej wyrozumiały, niemniej podpisałby się pewnie pod tym, co Józef Mackiewicz sądził o Niemcach jako okupantach Polski: "W niedzielę i poniedziałek 31 lipca 1944 r., gdy działa sowieckie sięgały prawie Pragi, gdy radiostacje sowieckie po polsku wygrywały perfidnie »Jeszcze Polska nie zginęła«, po Warszawie krążyły wagony tramwajowe z tabliczkami: »Nur für Deutsche«. Krążyły puste, bo wszyscy Niemcy uciekli, a pozostało tylko wojsko na froncie. Ale krążyły. Krążyły jak widmo Herrenvolku, który przestał być panem, jako symbol deptania cudzej godności, który po sobie pozostawił. Symbol głupoty, złej woli i tępoty politycznej zarazem. I tacy ludzie, z taką polityką, chcieli przeszkodzić powstaniu w Warszawie?
Polityczny program niemiecki, który zamknął Polakom szkoły średnie i uniwersytety, który przeznaczył ich tylko do łopaty i ciągania brony po polach »Nowej Europy«, miał ich dla niej zjednać? Ludzie, którym wystrzelano rodziny, którym kopano dzieci i kobiety, których bito po twarzy na ulicy, mieli się przejmować i oburzać bolszewickimi prześladowaniami? Ludzie, którzy wyszli z Oświęcimia, Dachau i Majdanka, mieli załamywać ręce nad Katyniem?" (Optymizm nie zastąpi nam Polski).

Czytajmy Józefa Mackiewicza. Czytajmy ze zrozumieniem. I wyciągajmy z tej lektury choćby najtrudniejsze i najbardziej gorzkie wnioski. Tak jak to uczynił Piotr Zychowicz, późny wnuk autora Drogi donikąd.

powrótstrona główna