Józef Mackiewicz,
Droga donikąd, Orbis, Londyn 1955 |
“Kultura”, 1955,
nr 12(98), s. 130-133; interpunkcja i ortografia oryginalne, poprawiłem tylko pisownię tytułu powieści Mackiewicza – K. K. |
Czesław Miłosz
PROSZĘ USZANOWAĆ WILNIANINA
“Kultura” umieściła już recenzję o Drodze
donikąd Józefa Mackiewicza, ale ta dziwna książka zasługuje
na więcej. Obawiam się że niektóre jej warstwy mogą zostać
niezauważone, stąd krótkie uwagi. Zewnętrznie rzecz wygląda tak:
mrukliwy drobny szlachcic, który już mieszkał w mieście, ale nadal
lubił nosić długie buty i granatową czapkę z kozyrkiem, pisze na
emigracji powieść o swoim rodzinnym kraju zagarniętym i zdławionym
przez sąsiednie mocarstwo. W tej powieści wykazuje zdumiewający dar
operowania realiami z codziennego życia małych ludzi. Żaden z
prozaików rezydujących w Polsce nie potrafi tak jak on tworzyć
postaci kilkoma pociągnięciami pióra, i to bez psychologizmów,
prawie bez opisu, pokazując gest, westchnienie, splunięcie. W porównaniu
z nim w Związku Literatów w Warszawie nie ma ani jednego realisty.
To oni są wykorzenieni, nie on. Gdzie się uczył tej sztuki! Piłując
drzewo, a może czytając rosyjskich autorów dziewiętnastego wieku.
Powieść jego zepsuta jest jednak przez rezonerstwo. Chce odtworzyć
wiernie to co było. Jeżeli ci, którzy posłużyli mu za model, nie
mówili nic – u niego nie mówią nic. Jeżeli dyskutowali
– dyskutują. A ponieważ dyskutują często naiwnie, na autora
spada zarzut prowincjonalnej dywagacji. Czyli nie dopisał mu artyzm,
który ściąga, skraca, wyciąga ekstrakt. Tak rzecz wygląda zewnętrznie.
Istotnie jednak treścią tej powieści jest męka
myśli. Wtedy kiedy spod piły sączy się żółty strumyczek piłowin;
kiedy ze zmarszczonymi brwiami, żuje się jodłową igłę; kiedy
pociąg na linii Wilno–Jaszuny wjeżdża między pierwsze sosny
za Porubankiem. I ta męka myśli może łatwo zostać niedostrzeżona,
bo przesłoni ją temat: pierwsza okupacja sowiecka na Litwie. Następuje
natychmiast przeskok ku wielkiej polityce; Czytelnicy dzielą się na
tych co wzruszają ramionami: “wiadomo”... i na tych co
odsuwają książkę: “nie chcemy wiedzieć”. I dopiero
gdyby Mackiewicz nadał zaborczemu mocarstwu nazwę np. Massagetii, a
różne rodzaje policji politycznej przemianował np. na Braci Dobrej
Rady, Braci Szczególnej Opieki czy Braci Powszechnego Wesela, zdołałby
skierować uwagę ku temu co, wydaje mi się, leży mu na sercu. Ale
to jest niemożliwe, bo jego pisarstwo opiera się na prawdzie szczegółu
a ten szczegół musi brać z konkretnego miejsca i czasu. Jak na ten
gatunek “anty-sowieckiej literatury” będą patrzeć
ludzie za lat pięćdziesiąt? Prawdopodobnie znajdą tam zupełnie
inne elementy niż czytelnik dzisiejszy. Nie trzeba zapominać, że
historia literatury wyznaczyła wybitne miejsce utworom uważanym
przez współczesnych jedynie za aktualne pamflety. Te pamflety były
wielowarstwowe i czas odsłaniał jedną warstwę po drugiej.
Mackiewicz jest człowiekiem który natknął się
na fenomen. Nie ma granic zaciekłości z jaką stara się problem
ugryźć. Jest człowiekiem porażonym przez problem. I stale
zdumionym. Jak wiadomo zdumienie jest matką filozofii. Zdumienie tak
silne jak u niego zdarza się rzadko. Mackiewicz wszedł w
najtrudniejsze sprawy dwudziestego wieku, te od których ucieczki
szuka się w cytatach z Marksa czy Hegla. On wszedł naiwnie, to
znaczy z doświadczeniem. Dlatego wyraził mękę myśli prostych
ludzi którzy milczą.
Gdzieś, daleko, żyje przecie może dotychczas Jadźka
która miała guzik przy białych majtkach przyszyty czarną nitką, i
może Weronika.
Fenomen o którym mowa da się wyrazić pytaniem:
jeżeli nikt tego nie chce, dlaczego to jest? Z pozoru tylko chodzi o
zaborczy akt Rosji. Twierdziłbym nawet, że słowo bolszewizm
obejmuje zaledwie część zagadnienia. Nie, Mackiewicz spojrzał
nagle na społeczeństwo ludzkie tak jakby je widział pierwszy raz.
Straszliwe zapadanie się. Przepaść. To, co dotychczas było
codzienne, normalne, ukazało się w gigantycznych wymiarach, które
istniały zawsze, ale przykryte. Policja polityczna posłużyła tylko
jako katalizator. Mrukliwy Wilnianin poczuł się jak nagi Adam.
Wszystko, całe swoje myślenie, musiał zaczynać od początku.
Bohater powieści wie, że opór jest daremny i
nielogiczny. Wie, że jedyna droga jaka zostaje to znaleźć się w
aparacie. Jest to nie tylko jedyna droga żeby uchronić się
fizycznie, ale również żeby uchronić się duchowo: ten kto ogarnia
całość z góry, ze stopnia w hierarchii, zyskuje jakieś poczucie
sensu, celu – albo przekonuje siebie że zyskuje. Bohater
Mackiewicza chce zostać na dole. Dlaczego – sam nie wie. I to
“sam nie wie” jest sednem książki. Scena sprzedaży
szabli jest oczywiście symboliczna: honor szlachecki – bzdura.
Ale jest również scena cudu we wsi Popiszki. Ten okrutny obraz tysięcy
chłopów którzy czekają na cud, z enkagebistami którzy obok też
czekają spokojnie bo wiedzą że cud nie nastąpi – i nie następuje
– oznacza, ni mniej ni więcej, tylko wyrzeczenie się
religijnej podstawy ludzkiego wyboru. “Jeżeli Bóg nie
istnieje, wszystko jest dozwolone” czytaliśmy u Dostojewskiego.
Mackiewicz przeprowadza w swojej książce stopniowe niszczenie
wszelkich racji, tak żeby jego bohater na niczym nie mógł się
wesprzeć. Gdyby stał twardo przy swojej opozycji, zacięty w jakimś
kategorycznym “nie”, byłby nieludzki.
Jest ludzki – nie chce ginąć, próbuje się
ratować, ale zmierza do nikąd, bo nie może inaczej i czemu, sam nie
wie. Dokonuje wyboru nie powołując się na nic. Ani na honor,
ani na wierność, ani na wiarę.
Dylemat terroru: albo zabijać, albo być zabitym.
Gdyby ten Paweł przyjął ofertę aranżowania tekstów literatury
polskiej dla teatrzyku w myśl wymagań, nikogo by przez to nie zabijał.
Pozornie tylko nikogo. Naprawdę dylematu nie da się uniknąć. Paweł
pobiera decyzję nie w jakimś transie szlachetności, ale jak zwykle
człowiek: z ociąganiem się, z nadzieją że może uda się i tak
uniknąć nieszczęścia, a to, co jest samym aktem woli występuje w
przebraniu: jako znużenie i wstręt. Droga donikąd
tylko na powierzchni jest powieścią polityczną. Dyskusje (a
przypuszczalnie dałoby się je skrócić, ściągnąć do ekstraktu)
służą celowi autora: niszczeniu argumentów do oporu. Rok 1940-1941
w Wilnie dostarcza mu sytuacji przymusowej w stanie niemal klinicznie
czystym. Znacznie trudniej byłoby to przeprowadzić na tle Polski
1945 czy 1946 roku, gdzie zasadniczym pierwiastkiem była miniona
okupacja hitlerowska, a więc zniszczenie kraju, marzenie o odbudowie
i “pracy organicznej”, gdzie akces był osłodzony przez
fakt, że obcy ukrywali się za kulisami (stąd olbrzymia sfera
dwuznaczności nieznanej w Wilnie).
Mackiewicz napisał powieść o dręczących go
kwestiach etycznych które są właściwe “religijnym
ateistom”. Podejrzewam, że wszelkie jego miotania się w
polityce są tylko wynikiem tej wewnętrznej tortury. Przez to jest
“rosyjski” – nihilizm rosyjski znał tę intensywność,
to drążenie. Ale w tym sensie cała wartościowa literatura współczesna
stała się “rosyjska”. I oto okazuje się, że można
wskoczyć w najwspółcześniejszą współczesność nosząc granatową
czapkę z kozyrkiem – i znacznie skuteczniej niż przez pisanie
awangardowych wierszy. Kto nie dostrzega filozoficznego węzła tej
powieści, krzywdzi Mackiewicza.
Jeżeli nikt tego nie chce, dlaczego to jest?
Inaczej mówiąc, człowiek wobec Bestii Społecznej. Ta Bestia była
zawsze, nigdy jednak dotychczas nie wystąpiła z pretensją absolutną,
nigdy nie ogłaszała: oprócz mnie nic nie ma. Przeciwko niej buntuje
się człowiek nie wspomagany niczym, bo wszystko zostało mu odjęte.
Dlaczego chce zostać zniszczony? “Dlatego”. Ani słowa więcej.
To największa zagadka.
W Dżumie Camusa bohater powieści, lekarz
walczący z epidemią (symbolem, jeżeli kto chce, hitleryzmu)
akceptuje swoją śmierć bez powoływania się na jakiekolwiek racje,
jest jeszcze jedna powieść francuskiego autora którą można tu
przypomnieć – Trzecie niebo Jean Rounault. Temat jest
wzięty ze wzmianki w “Literaturnoj Gazietie” o sekcie na
Ukrainie która w kilka lat po ostatniej wojnie powstała w paru
tamtejszych kołchozach. Ci kołchoźnicy uważali Państwo za
Antychrysta, Mniejsza o ich wyobrażenia; źródło tego ruchu to przeżycie
aż do głębi problemu Zła. Tak głębokie przeżycie, że woleli
umrzeć niż Złu służyć. Mieli wiarę religijną, ale tu granice są
płynne, w centrum był sam nagi moralny protest.
Bestia Społeczna (a forma rosyjska jest tylko jedną
z wielu jakie może przybrać) nazywa taki protest szaleństwem, głupotą,
przesądem i dąży do jego likwidacji w ten sposób, że odbiera mu
uznanie ze strony tych, co sami są zbyt słabi żeby płacić ale
zdolni byliby czyn ocenić. Człowiek protestujący nie może więc
oczekiwać żadnej aprobaty, musi zgodzić się na zohydzenie siebie i
śmieszność (dlatego dzisiaj w Polsce ośmiesza się z nienawiścią
postać Don Kichota którego Cervantes ośmieszał z miłością).
Nihiliści rosyjscy wstępując na szubienicę wiedzieli że będą żyć
w pamięci swoich, a być może całego ludu. Pytanie które nęka
Mackiewicza brzmi: czy człowiek, bez żadnej pomocy jaką daje
przejrzenie się w oczach przyjaznych nam ludzi i bez pomocy Nieba
zdolny jest dobrowolnie ginąć? Przez tę redukcję do
najdrobniejszego ziarna woli ludzkiej którego nie umie (i nikt nie
umie) nazwać, książka Mackiewicza jest czymś nieskończenie wyższym
niż świadectwa historyczno-polityczne. A żeby lojalność w
redukcji była zachowana do końca, żeby nie oszczędzić sobie żadnego
poniżenia, Mackiewicz każe najinteligentniejszej ze swoich postaci,
Fjodorowi Mikołajewiczowi, nazwać wzgardliwie to ziarno –
“pychą jednostki”.
|