Józef Mackiewicz, Okna zatkane szmatami. Opowiadania i artykuły z lat 1937-1938, wybór Michał Bąkowski, Kontra, Londyn 2002 ("Dzieła", tom 15)
"Tygodnik Powszechny" nr 8 (2798), 23 lutego 2003 |
Jan Zieliński
OKNO Z WIDOKIEM
Okna zatkane szmatami – tytuł
kolejnego tomu „Dzieł” Józefa Mackiewicza – jest
wymowny, symboliczny, a przy tym odwołuje do motywu okna, przewijającego
się w różnych konfiguracjach przez całą książkę.
Cóż to za świetny tytuł! Poprzedni, czternasty
tom „Dzieł” opatrzony został nagłówkiem Bulbin z
jednosielca, który intrygował, ale też trochę jakby nie
pasował do całej grubej książki – ot, taki sobie, nieco
dziwaczny tytuł jednego z wielu składających się na tom tekstów,
ciekawego, ale dla całości wcale nie charakterystycznego. Kiedy
kilkanaście tygodni później ukazał się – prawdziwa
niespodzianka dla miłośników pisarza – tom zawierający zupełnie
nieznaną książkę, napisaną przez Mackiewicza w Wilnie w czasie
wojny (Prawda w oczy nie kole), szperałem po sieci w
poszukiwaniu informacji o dalszych losach jednego z negatywnych bohaterów
tej książki, niejakiego Dziarmagi („Osoba, którą nazywałem
kanalią” – pisze o nim Mackiewicz). I dowiedziałem się,
że 8 września roku 2000 zmarła w amerykańskim Phoenix w wieku lat 87
Thelma Ruth Dziarmaga, wyznania rzymskokatolickiego, księgowa. I że w
śmierci poprzedził ją małżonek Wenanty Balbin Dziarmaga. Tam Bulbin,
tu Balbin. I to przepyszne imię Wenanty (jakby: nadchodzący).
Niestety, po dalszym szperaniu okazało się, że ten, o którym pisał
(źle bardzo) Mackiewicz, nazywał się Zygmunt Dziarmaga Działyński.
Może choć kuzyn albo brat?
Teraz zaś „Dzieła” wzbogaciły się o
tom, którego tytuł – Okna zatkane szmatami –
jest wymowny, symboliczny, a przy tym odwołuje do motywu okna,
przewijającego się w różnych konfiguracjach przez całą książkę.
Spójrzmy przez zatkane szmatami (a także inne) okna na przedstawioną
w szkicach i reportażach Mackiewicza rzeczywistość Polski (głównie
kresowej) końca lat 30. Mistrza pióra podpatrzmy przy tak zdawałoby
się prozaicznej czynności, jak wyglądanie przez okno.
*
Jeden z reportaży zaczyna się tak: „Dziwnie
wygląda ten przedświąteczny wieczór, sobota przed Zielonymi Świątkami
w Brześciu. To niebo zaróżowione pogodnym zachodem, niby to cisza w
przyrodzie. Nieruchome listki na młodych lipkach. Ten ruch uliczny
spokojnych par, wystrojonych pań i opalonych już panów, bez
kapeluszy, z prowincjonalnym snobizmem dzierżących rękawiczki w ręce.
Te przepełnione naprzeciw siebie dwie «główne» cukiernie:
«Gdynia» i Sobikowskiego z obfitą konsumpcją pół-lodów...
I te obok wysterczające postacie policjantów. Matowy błysk bagnetów
na karabinach”.
Nie jest to sielankowy widok z okna w hoteliku, położonym
przy rynku miasta nad Bugiem. W każdym zdaniu pod pozornym spokojem
czai się groza. Czytelnik nie zdziwi się, kiedy narrator opuści
hotelowy pokój i ujrzy „pierwszą stłuczoną szybę, później
pierwsze wywalone drzwi, pierwsze zabite deskami okna i żaluzje pogięte
jak tektura”. To Brześć po antyżydowskim pogromie w roku 1937.
Ten, co z początku patrzał na miasto z wnętrza hotelowego pokoju,
teraz z ulicy zagląda w okna i rejestruje szczegóły spustoszenia:
„Na pryncypialnej ulicy 3-go Maja okna w sklepach są nie tylko
wybite, ale częściowo wyłamane z ramami. Wszystkie drewniane
okiennice w magazynach żydowskich wydarte albo wiszą w strzępach.
Przez dziury można spojrzeć do wnętrza. (...) Jakaś przeraźliwa siła
zniszczenia, jakaś nienawiść, przerastająca nieomal fizyczne możliwości
człowieka, stłamsiła to wszystko w jedną kupę papieru, gałganów,
drzewa i żelastwa. Olbrzymie metalowe żaluzje rozbite w drzazgi.
Gdzieniegdzie pogięte, zerwane niby siłą pocisku armatniego. Nie
ocalał ani jeden sklep żydowski!”. Opis zniszczonych okien
sklepowych jest tu przedstawiony jako opis skutków działania żywiołu,
nienawiść nabiera wymiarów siły nadludzkiej. Jak wysepki w morzu zagłady
ocalały nieliczne sklepy chrześcijańskie, z nienaruszonymi oknami
wystawowymi: „W nich obrazy święte jak na Boże Ciało”.
Jest w tym kontrastowym zestawieniu gorzka ironia.
Inny reportaż – Twarze prezesów Wołynia – znów zaczyna się od widoku przez okno: „Okno wychodzi na
Styr. Gdy pakuję rzeczy, opuszczając Łuck, dociera stamtąd
skrzypienie derkaczy. Okna Sądu Okręgowego też wychodziły na Styr i
na zamek Lubarta, ale były szczelnie zamknięte. Teraz wieczór zapada
w hotelu. Mogłyby mnie dojść może pieśni ukraińskie, gdyby tam kto
śpiewał. (...) Daleki jest widok. Okno wychodzi na Styr, ale go nie
widać. Płynie między wałami. Tylko łąki, jak stepy, i łąki, i
łąki. Piękny, zamożny kraj o urodzajnej glebie”. Trzykrotnie
powtórzone „okno wychodzi na Styr” to kasandryczne wołanie,
rodzaj memento dla przysyłanych do Łucka urzędników i dziennikarzy,
których arogancja idzie w parze z ignorancją. No bo co z tego, że
okno wychodzi na Styr, skoro rzeki nie widać, pięknych ukraińskich śpiewów
nie słychać i tylko derkacz skrzypi...
Widok z okna jest u Mackiewicza przeważnie znaczący,
czasem staje się cenną wartością. Oto na przykład w reportażu z
Sandomierza wymowny opis tamtejszego więzienia, opis z zewnątrz, ale
wysiłek wyobraźni przenosi autora do wnętrza obronnego zamku:
„Biel jego murów, kraty jego okien, blaszane zastawy, które oślepiają
więźniów. Rozumiem, że zastawy te są konieczne. W przeciwnym
wypadku siedzenie w takiej celi (...) należeć by musiało do przyjemności.
Bo widok stamtąd musi być naprawdę piękny”.
Okno służy też do precyzyjnego określania czasu i
miejsca akcji. Jeden z reportaży zaczyna się takim oto poetyckim
obrazkiem: „Dnia 16 marca wyjechałem do Baranowicz. Rankiem
wskazywał termometr 5 st. poniżej zera, ale już w dwie godziny po
wschodzie słońce się uczepiło okna, przy którym wisiał, i uniosło
rtęć do 11 st. powyżej. Za tym oknem stały sosenki i brzózki,
latami wyuczone, że wiosny u nas czekać trzeba w milczeniu i
cierpliwie. Rzecz oczywiście działa się pod Wilnem, więc leżał
jeszcze śnieg. Gdym ruszał na dworzec tego ranka, usłyszałem życzenie:
«Oby ci to słońce świeciło całą drogę».
– Dziękuję.
Piękne życzenie”.
Rzeczywiście piękne, ale ujmujące staje się ono
dopiero w zestawieniu z personifikującą metaforą słońca, które
uczepiło się okna i podnosi słupek rtęci w termometrze.
Czasem okno jest znakiem chwili historycznej. We wrześniu
1938 roku Mackiewicz jest w Cieszynie. Mieszka w hotelu „Pod
Brunatnym Jeleniem”, hotelu z tradycjami, który gościł paru
cesarzy, Repnina, Suworowa i księcia Poniatowskiego. Między trzecią a
czwartą nad ranem wygląda przez okno i obserwuje ciągnący przez most
nad Olzą tłum obcych obywateli, którzy uchodzą z Czechosłowacji
„przed widmem wojny”. Poprzedniej nocy idąc spać zostawił
okno otwarte, na wszelki wypadek. Wrześniowa noc była ciepła. Pisarz
czytał książkę, potem zasnął. Przyśniła mu się wojna, gdy się
obudził, za rzeką naprawdę strzelano. Była godzina druga w nocy. Opłaciło
się reporterowi spać przy otwartym oknie, wychodzącym na czeską
granicę. Był świadkiem wybuchu „powstania za Olzą”.
Na koniec okna, również graniczne, z artykułu, który
dał tytuł całemu tomowi. Chodzi o krytykę wydrukowanego w
„Dzienniku Ustaw” rozporządzenia o granicach państwa,
nadającego w strefie przygranicznej miejscowym władzom
administracyjnym znaczne uprawnienia, ograniczające w poważny sposób
swobodę mieszkańców. Józef Mackiewicz cytuje całą litanię
absurdalnych zakazów (nie tylko nie wolno fotografować, ale nawet
posiadać aparatu fotograficznego!), litanię kulminującą w wydanym
przez wojewodę Bociańskiego nakazie zakrywania szmatami wszystkich
okien, wychodzących w stronę granicy. Zastanawia się, jak ludzie mogą
w takich warunkach żyć i zapowiada, że niebawem sam to sprawdzi: „Jadę do Drui, która w projektach uczciwych entuzjastów miała
być oknem do rynków europejskich dla Ziem Północno-Wschodnich, a stała
się oknem zatkanym dziś po prostu szmatą.
Tak patrzymy na wschód i zachód Europy”.
Dziś, gdy przesunięta znacznie na zachód wschodnia
granica Polski znów staje się granicą między zjednoczoną Europą a
Wschodem, przestrogi Mackiewicza przed zamykaniem naszych okien –
w obu kierunkach – nabierają nieoczekiwanej aktualności. A tom
Okna zatkane szmatami potwierdza, że Józef Mackiewicz
należy do tych nielicznych pisarzy, których teksty, nawet okazjonalne,
nie starzeją się z upływem czasu. Przeciwnie, nowe otwierają widoki.
|